Od kilku miesięcy w europejskich mediach cytowanych następnie w Polsce pojawiają artykuły atakujące Wielką Brytanię i jej premiera Davida Camerona za antyeuropejską postawę, której efektem może być opuszczenie przez Anglię Unii Europejskiej.
Wielu polskich polityków, życzliwych rządowi dziennikarzy i komentatorów jak mantrę powtarza argumenty o eurosceptycyźmie Brytyjczyków. Robią to, w większości przypadków, na oślep, nie mając wiedzy i pojęcia o co Cameronowi chodzi. Atakują go, bo przy okazji można dołożyć PiS, z którym brytyjscy konserwatyści tworzą sojusz w Parlamencie Europejskim. Tymczasem rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i warto przyjrzeć się tym argumentom, które stanowią o takiej a nie innej linii europejskiej polityki Wielkiej Brytanii. Powiem więcej, Anglia wydaje się być już ostatnim znaczącym bastionem oporu przeciwko przekształcaniu Unii Europejskiej w superpaństwo, zarządzające znaczącymi obszarami zarezerwowanymi dotychczas dla państw narodowych.
W tym kontekście, w żaden sposób nie można nazwać brytyjskiego stanowiska eurosceptycznym. To stanowisko eurorealistyczne, bo w przekonaniu brytyjskiego społeczeństwa dzisiejsza Unia Europejska w znaczącym stopniu różni się od tej, do której przystępowało Zjednoczone Królestwo. Brytyjczycy zawsze deklarowali swoje pełne poparcie dla wspólnego rynku, natomiast od początku byli niechętni pomysłom integracji na szczeblu politycznym – przeciętny Anglik na pewno nie życzy sobie utworzenia Stanów Zjednoczonych UE z Wielką Brytanią będąca tylko jednym ze stanów.
Tomasz Poręba
Ponadto, dotychczas w Europie obowiązywała zasada, że UE będzie miała tylko tyle kompetencji, ile dobrowolnie przekażą jej państwa członkowskie. Natomiast w ostatnich latach obserwujemy wyraźne odwrócenie tego paradygmatu – to UE żąda od państw zrzeczenia się kolejnych suwerennych uprawnień, co widać wyraźnie na przykładzie mechanizmu stabilizacyjnego, paktu „Euro Plus”, czy ostatnio Paktu Fiskalnego. Pierwszym zwiastunem tej zmiany była sprawa Konstytucji UE, odrzuconej przez Francuzów i Holendrów, szybko zastąpionej Traktatem z Lizbony. Temu z kolei w referendum sprzeciwili się Irlandczycy, więc zostali zmuszeni do ponownego głosowania. Brytyjczycy sprzeciwiają się właśnie takiemu funkcjonowaniu wspólnoty.
Warto też pamiętać, że Unia Europejska powstała bez Wielkiej Brytanii i od początku rozwijała się jako blok współpracy gospodarczej. To właśnie wyniki ekonomiczne skłoniły w 1961 roku premiera Harolda Macmillana do złożenia wniosku o przystąpienie do EWG. Współpraca została następnie poszerzona na cztery wolności – swobodny przepływ towarów, usług, osób i kapitału. Obecnie dodano do tego znaczącą nadbudowę polityczną, czemu sprzeciwia się Wielka Brytania. Jej wyjście byłoby dużym ciosem gospodarczym, ale nie doprowadziłoby do rozpadu Unii. Za to umożliwiłoby przyspieszenie procesu przekazywania dalszych kompetencji państwowych na rzecz Brukseli.
Unia Europejska poradziłaby sobie bez Wielkiej Brytanii, choć z pewnością jej wyjście byłoby ogromnym ciosem dla jej prestiżu oraz możliwości gospodarczych. W takim wypadku Polska straciłaby ważnego sojusznika w ramach Unii Europejskiej. Wyjście Wielkiej Brytanii na pewno potencjalnie osłabiłoby pozycję Polski. Mówię „potencjalnie”, gdyż w obecnej wizji polityki zagranicznej Donalda Tuska Wielka Brytania postrzegana jest jako polityczny przeciwnik, a cała polityka zagraniczna naszego kraju oparta jest na stosunkach z Niemcami. Jak błędne to jest podejście pokazał ostatni szczyt dotyczący przyszłego wieloletniego budżetu UE. Wielka Brytania jest zdecydowana nie dopuścić do rządów bezimiennej, nie pochodzącej z wyborów biurokracji europejskiej i Polska powinna ją w tym z całej siły wspierać.