W dzisiejszej Gazecie Wyborczej ukazał się zaangażowany tekst Redaktora Konrada Niklewicza będący odpowiedzią na wczorajszą konferencję prasową Prawa i Sprawiedliwości w polskim Sejmie na temat stanu przygotowań naszego kraju do prezydencji w Unii Europejskiej. W swoim artykule Redaktor Niklewicz nazwał jako nietrafioną i nieprawdziwą krytykę planów polskiej prezydencji jaką przedstawiliśmy wspólnie z Przewodniczącym Klubu PiS Mariuszem Błaszczakiem oraz posłem do PE Ryszardem Czarneckim. Problem polega na tym, że sam Pan Redaktor sprytnie przemilczając najważniejsze prezentowane przez posłów PiS fakty, tak zmanipulował tekst, że czytelnik ma wrażenie, iż wszystkie przedstawione informacje są nieprawdziwe. Co szczególnie przykre wykazał się przy tym brakiem elementarnej wiedzy na temat stanu przygotowań Polski do prezydencji w UE, co w przypadku dziennikarza zajmującego się ta problematyką jest po prostu kompromitujące.
Po pierwsze. Z tekstu redaktora Niklewicza dowiadujemy się że rolnicy polscy mają podobną wysokość dopłat do produkcji rolniczej jak ich koledzy ze starej Unii. Pisze Pan Redaktor, że po doliczeniu wszystkich dodatków, na każdy hektar upraw w Grecji przypadało 540 euro, we Francji – 350 euro, w Niemczech – 421 euro, a w Polsce – 320 euro. To nieprawda i świadczy o zwyczajnym braku wiedzy i orientacji w tej sprawie Pana Redaktora. Nie wie on bowiem, że zgodnie z traktatem akcesyjnym nasi rolnicy dopiero w 2013 roku osiągną 60 proc dopłat w porównaniu z rolnikami z tzw. Starej Unii, co daje ok. 190 EUR na hektar i będą to wszystkie środki z budżetu UE rozliczone na ilość hektarów przeznaczonych na produkcję rolniczą w Polsce. Tymczasem rolnicy niemieccy otrzymują 340EUR, duńscy 390 EUR, francuscy 260, a włoscy320. Są to ogólnie dostępne dane Komisji Europejskiej, które chętnie w razie potrzeby Panu Redaktorowi przekażę. Dlatego Prawo i Sprawiedliwość domaga się wyrównania wysokości dopłat do rolnictwa w nowej WPR i wpisania tego jako priorytetu polskiej prezydencji . Dlaczego rząd jeszcze tego nie zrobił jest zadziwiające.
Po drugie: absurdalne są i niegodne kogoś, kto uchodzi za specjalistę od polityki europejskiej argumenty, że żadne z państw nie wprowadza do swoich planów prezydencji spraw ważnych z punktu widzenia swoich interesów. Panie Redaktorze, to kiedy możemy to najlepiej robić teraz czy w czasie czekającej nas w kolejnych latach prezydencji greckiej czy maltańskiej? Odsyłam w tej sprawie do ton literatury naukowej na temat przeprowadzania interesów narodowych przez procesy decyzyjne w UE, aby się Pan zapoznał jak to się robi i jak to robili inni, to nie jest tajemnica. Szczególnie polecam teksty Jonasa Tallberga albo Bena Cruma mówiące o tym wprost podobnie jak ostatnie przygotowane w tej sprawie publikacje przez Uniwersytet Jagielloński oraz Szkołę Główną Handlową. Przypominam też Panu Redaktorowi, że Francuzi przeforsowali ważną dla siebie Unię Śródziemnomorską, Węgry proponują Strategię Dunajską a my co? Rezygnujemy w swoich priorytetach ze Strategii Bałtyckiej i proponujemy Budżet Unii, nad którym negocjacje w czasie polskiej prezydencji są już dawno wpisane do agendy prac UE.
Po trzecie i czwarte: polemika z argumentami dotyczącymi wypowiedzi posła Czarneckiego jest o tyle chybiona, ze rząd nie przedstawił pełnych kosztów prezydencji, lecz ucieka się do formuły „wydatki z budżetu państwa” na prezydencję, czy możemy więc poznać pełne koszty? Warto też, by rząd publikował nie tylko zwycięzców kontraktów na usługi dla prezydencji, ale także listę ubiegających się o nie i procedury ich wyboru.
Po piąte: polski rząd, w 2009 roku przedstawił cztery cele prezydencji, w tym m.in. Partnerstwo Wschodnie, Bezpieczeństwo energetyczne i Strategia Morza Bałtyckiego. A już półtora roku później cele znacząco się zmieniały. Problem polega na tym, że w oficjalnych rządowych dokumentach dotyczących polskiej prezydencji nie mówi się już ani o Morzu Bałtyckim ani nawet o Partnerstwie Wschodnim, ale o stosunkach ze Wschodem. Niby to samo, a jednak może oznaczać zupełnie różne zadania i cele. Zgadzam się z Panem, że to Węgry organizują szczyt Partnerstwa Wschodniego, a więc spotkanie szefów rządów państw UE, gdzie mogą zapaść najważniejsze decyzje. Późniejsze spotkanie ministrów spraw zagranicznych w Polsce będzie miało znacznie mniejszą rangę i potencjał decyzyjny. O czym to świadczy nie muszę chyba Pana Redaktora przekonywać.
Tekst Pana Redaktora Niklewicza jest wyjątkowy w swej formie, nawet jak na standardy „Gazety Wyborczej”. Z założenia nie miał być on obiektywną relacją medialną z konferencji prasowej, tylko bardzo emocjonalną polemiką z góry przyjętą tezą, że PiS niesłusznie atakuje rząd, za widoczny gołym okiem chaos w przygotowaniach do polskiej prezydencji. Polemiką na granicy etyki dziennikarskiej, co skłania mnie do postawienia publicznie jeszcze jednego ważnego pytania: czy prawdą jest, że Pan Redaktor Niklewicz otrzymał i przyjął już propozycję objęcia stanowiska oficjalnego, rządowego rzecznika prasowego polskiej prezydencji? Jeśli tak jest, to wczorajszy pełna przemilczeń i manipulacji relacja z konferencji prasowej PiS przedstawiona przez Redaktora Niklewicza jest poniżej wszystkich standardów zarówno etycznych i dziennikarskich i po prostu go na przyszłość kompromituje. Ciekawe też jak w takim przypadku jego macierzysta redakcja ma zamiar zachować standardy dziennikarskiej obiektywności w relacjonowaniu spraw prezydencji?
Tomasz Poręba
Poseł do PE