W minioną środę w Strasburgu odbyło się spotkanie ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego z polskimi posłami do Parlamentu Europejskiego poświęcone przygotowaniom do naszej prezydencji w UE. Dobrze, że do niego doszło, bo wreszcie dowiedzieliśmy się o rzeczywistych planach i zamierzeniach rządu w związku z prezydencją. Niestety to co usłyszeliśmy z ust polskiego ministra spraw zagranicznych budzi olbrzymi niepokój. Potwierdzają się bowiem najgorsze, zgłaszane już wcześniej przeze mnie, wraz z innymi europosłami PiS przypuszczenia, że polski rząd tak naprawdę pomysłu na polska prezydencję nie ma. Nie można tego usłyszeć w Polsce, gdzie dominuje przekonanie podtrzymywane, przez główne media, że wszytko jest ok. Niestety spotkanie w Strasburgu obnażyło całkowity chaos w polskich przygotowaniach. Oto czego dowiedzieliśmy się, a właściwie na co otrzymaliśmy potwierdzenie, podczas spotkania z ministrem Sikorskim.
Po pierwsze Polska w ramach prezydencji nie zamierza robić niczego innego poza administrowaniem działaniami, i programami Unii Europejskiej. Wpiszemy się jedynie w istniejącą już agendę Unii, jej działające już programy. Sami natomiast nie zamierzamy przedstawić żadnego celu, który mógłby być z polską prezydencją identyfikowany. Jest to całkowicie niezrozumiałe, bo praktyka poprzednich prezydencji pokazuje, że każdy kraj prezydencji wprowadzał do swoich planów sprawy ważne z punktu widzenia zarówno swoich interesów, jak całego regionu w którym przychodzi mu działać. Francuzi przeforsowali ważną dla siebie Unię Śródziemnomorską, Węgry proponują Strategię Dunajską. Szwedzi przygotowali i wprowadzili w życie Strategię Bałtycką. A my co? Proponujemy budżet UE, stosunki ze wschodem w ramach Partnerstwa Wschodniego, bezpieczeństwo energetyczne czy rynek wewnętrzny, a więc tak naprawdę koordynację istniejących już programów. Dlaczego nie stać nas na przykład na zaproponowanie Europie podjęcie tematu walki z postępującym kryzysem demograficznym, opracowania planu działania na rzecz zintensyfikowania polityk unijnych w regionie Karpat, czy działań na rzecz wyrównywania szans rozwojowych obywateli starej i nowej Unii?
Po drugie podczas spotkania z Sikorskim okazało się, że wciąż nie mamy ostatecznej, chociażby przybliżonej listy priorytetów. Oprócz wspomnianych wcześniej minister wspomniał, że być może celem naszej prezydencji będzie zakończenie negocjacji akcesyjnych z Chorwacją, układ stowarzyszeniowy z Ukrainą, i przyspieszenie integracji z UE Bałkanów. Super, ale wszystkie te cele pojawiły się po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie było ich na liście nawet wstępnych polskich priorytetów. Widać więc, że wciąż nie wiemy co podczas tej prezydencji chcemy osiągnąć. Przypomnę, zaczyna się ona już za trochę ponad 4 miesiące.
Po trzecie wiemy już na pewno, że na liście polskich celów prezydencji nie będzie rolnictwa i wyrównania dopłat pomiędzy rolnikami starej i nowej UE. Istniejące obecnie dysproporcje są bardzo duże. Polski rolnik otrzymuje ok. 190 EUR dopłat do hektara a tymczasem rolnicy niemieccy otrzymują 340 EURO, duńscy 390 EURO, francuscy 260, a włoscy 320. Dlaczego więc nie ma postulatu wyrównania dopłat dla rolników wśród celów polskiej prezydencji? Przecież nie jest tajemnicą, że negocjacje nad kształtem wspólnej polityki rolnej UE wchodzą w decydująca fazę i właśnie podczas naszej prezydencji mielibyśmy największą możliwość szukania i kreowania najkorzystniejszych dla rolników z nowej Unii rozwiązań. Podobnie wiemy, że wśród celów polskiej prezydencji nie będzie zdynamizowania i rozwinięcia działań w ramach istniejącej już Strategii Bałtyckiej. To też nie zrozumiałe. Przecież podczas naszego przewodniczenia UE ma nastąpić pierwsza rewizja i ocena tej Strategii. Czy nie warto aby w kontekście Nord Streamu i jego ewidentnych zagrożeń dla ekosystemu Morza Bałtyckiego oraz polskiej gospodarki morskiej i naszego energetycznego bezpieczeństwa podjąć ta tematykę podczas prezydencji. Wydaje się to oczywiste, ale niestety nie dla polskiego rządu.
Po czwarte dlaczego wśród celów polskiej prezydencji tak bardzo Polska forsuje wzmocnienie integracji w ramach wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. Wszystko w ramach współpracy z Niemcami i Francją? Czy to w ogóle służy Polsce? Czy nie będzie pomniejszać roli NATO? Czy przez „wzmożoną integrację” mamy na myśli procedurę wzmocnionej współpracy, która w tym obszarze może doprowadzić do dezintegracji obszaru euro-atlantyckiego?
Po piąte pojawia się pytanie co z naszej prezydencji pozostanie. Z czym polska prezydencja będzie identyfikowana. Według ministra Sikorskiego być może z zakończonymi negocjacjami akcesyjnymi z Chorwacją/jeśli nie zrobią tego wcześniej Węgrzy/. Być może z traktatem stowarzyszeniowym z Ukrainą, który jak dotąd nie był celem polskiej prezydencji. Pozostanie na pewno nowa polska ambasada w Brukseli, której otwarcie jest wkrótce planowane. A i oczywiście genialny pomysł polskiego MSZ, aby w czasie prezydencji wręczać odwiedzającym nas dyplomatom nakręcane drewniane, ręcznie robione bączki, które maja być symbolem polskiej prezydencji. Co jednak ta prezydencja przyniesie Polsce? Widać, ze nic, albo niewiele. Kierowanie UE to ciężka praca organizacyjna, legislacyjna i polityczna. Jej celem powinno być nie tylko sprawne zarządzanie przez pół roku Unią, ale także wzmocnienie roli i pozycji Polski w Europie. Na administrowanie pozwolić sobie mogła Belgia, która od kilkunastu miesięcy nie ma rządu, a jednak miała w miarę udaną prezydencję. Polska, to jednak duży europejski kraj, od którego należałoby oczekiwać inicjowania różnych europejskich polityk, a nie tylko koordynacji prac UE.
Po szóste czemu ma więc polska prezydencja służyć? Coraz bardzie jestem pewien, że przede wszystkim ma być częścią kampanii wizerunkowej rządu Platformy Obywatelskiej. Widać, że rząd Donalda Tuska chce zawłaszczyć prezydencję tylko dla siebie i potraktować ją jako formę autopropomocji. Kilka rautów z dyplomatami unijnymi, spotkań z szefami rządów czy koncertów w plenerze ma pokazać Polakom europejską twarz PO oraz dodać powagi i splendoru polskiemu rządowi. Chodzi o pozostawienie dobrego wrażenia, a nie wzmocnienie roli Polski w Unii Europejskiej.
Tomasz Poręba