Skąd bierze się rekordowo niska frekwencja w eurowyborach w Polsce? W pierwszych wyborach do PE nie przekroczyła ona 21%, a w drugich – 25%. Czy tym razem będzie podobnie?
Niestety, obawiam się, że nic się nie zmieni. Jedną przyczyną jest to, że dla wielu osób Parlament Europejski jest bardzo odległą instytucją, której działania tak naprawdę nie mają większego znaczenia i których skutków i tak dana osoba nie odczuje. Trzeba jednak podkreślić, że bardzo wiele przepisów przyjmowanych właśnie w Brukseli i Strasburgu staje się potem również prawem obowiązującym w Polsce, namacalnym przykładem może być np. obniżenie stawek płaconych za połączenia telefoniczne w tzw. roamingu w UE. W zmianie tego podejścia nie pomagają też pomysły co i rusz pojawiające się w samym Parlamencie, forsowane przede wszystkim przez chadecję i socjalistów, aby z wyborów do PE uczynić ogólnoeuropejski spektakl, gdzie wyborcy np. z Polski mogliby głosować na kandydata na szefa Komisji Europejskiej z Luksemburga czy z Belgii. Tyle, że zdecydowanej większości osób proponowane nazwiska zupełnie nic nie mówią, co dodatkowo zmniejsza zainteresowanie wyborami.
Jaki wpływ na wyniki i frekwencję wyborczą w Europie może mieć kryzys gospodarczy, z którym UE wciąż nie potrafi sobie do końca poradzić?
Kryzys z pewnością wpływa na zniechęcenie ludzi, które objawia się na dwa sposoby: pozostanie w domu (co jest powodem niższej frekwencji) lub też oddanie głosu na partie skrajnie antyeuropejskie. To drugie jest szczególnie niebezpieczne, gdyż takie ugrupowania nie mają pozytywnego programu, opierają się jedynie na negowaniu istniejącego stanu rzeczy. Tymczasem trzeba szukać rozsądnych rozwiązań, opartych na ograniczaniu biurokratycznych procedur oraz przenoszeniu decyzji bliżej obywateli, a więc na poziom krajowy tam, gdzie ma to sens.
Czy sądzi Pan, że w związku z wyborami prezydenckimi na Ukrainie, zapowiedzianymi na 25 maja, kampania do PE w Polsce zostanie zdominowana przez sytuację w tym kraju?
Niewątpliwie sytuacja na Ukrainie oraz – nierozerwalnie z nią związane – działania Rosji będą jednym z ważniejszych tematów kampanii wyborczej. I tutaj mamy do czynienia z cynizmem Donalda Tuska, który przez 7 lat prowadził uległą politykę wobec Moskwy we wszystkich możliwych obszarach. Zupełnie zaniedbał kwestię bezpieczeństwa energetycznego a teraz, mówiąc językiem PiS, próbuje wmówić Polakom, jak bardzo jest to ważne. Tymczasem fakty świadczące o bierności rządu mówią same za siebie – opóźnienia w budowie gazoportu w Świnoujściu są już liczone w latach, zaś firmy, które miały prowadzić eksploatację złóż gazu łupkowego w Polsce opuszczają nasz kraj. W tym kontekście trudno nie wspomnieć także o gazociągu Nordstream, który skutecznie uniemożliwia rozwój polskich portów. Teraz to, o czym mówiliśmy od lat, niestety w pełni się sprawdziło, tak samo jak coraz bardziej prawdziwe okazują się być słowa Śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego – „dziś Gruzja, jutro Ukraina, pojutrze Polska”.
Czy Pańskim zdaniem wyborcy potraktują eurowybory jako swoisty plebiscyt – „za” czy „przeciw” rządowi?
Do pewnego stopnia tak, choć jestem przekonany, że nasze prowadzenie w sondażach wynika nie tylko ze zniechęcenia Platformą Obywatelską, ale przede wszystkim z poparcia dla programu, który proponuje Prawo i Sprawiedliwość.
Co sądzi Pan o obecności celebrytów i sportowców na listach wyborczych?
Parlament Europejski jest miejscem ciężkiej pracy i wymaga szerokiej wiedzy – przynajmniej wtedy, jeżeli chce się mieć rzeczywisty wpływ na kształtowanie europejskiego prawodawstwa oraz możliwość obrony polskich interesów. Stawianie na celebrytów pokazuje, że Donald Tusk nie myśli o pozycji Polski w Europie oraz o poważnej pracy w PE, ale o doraźnych interesach swojej partii i dobrym wyniku wyborczym. Pokazuje też, jak krótka jest tak naprawdę ławka wyborcza Platformy Obywatelskiej.
Czy wyniki wyborów do PE wzmocnią, czy też osłabią polski głos w UE?
Jeżeli zwycięży Prawo i Sprawiedliwość, niewątpliwie wzmocnią polski głos w UE, ponieważ nasi posłowie wiedzą, że ich podstawowym zadaniem jest walka o dbanie o dobro kraju. Tymczasem zachowanie posłów PO oraz Donalda Tuska – szczególnie wyraźne zwłaszcza w okresie polskiej prezydencji – pokazało, że ich głównym celem jest podążanie w tzw. głównym europejskim nurcie, czyli powtarzanie i akceptowanie bez słowa krytyki tego, co zostanie wymyślone w Paryżu, Brukseli czy Berlinie. Trudno w takim wypadku mówić nie tylko o silnym, ale jakimkolwiek głosie Polski w UE, skoro jest on przede wszystkim słyszalny wtedy, gdy chwali rzeczy, które wcale nie są w interesie naszego kraju, jak np. dążenie do głębszej integracji politycznej czy też zwiększanie udziału wydatków na walkę ze zmianami klimatycznymi w ramach unijnego budżetu.
Czy w Polsce może powtórzyć się sytuacja z pierwszych wyborów do PE, kiedy sporą część naszej reprezentacji stanowili eurosceptycy?
Nie sądzę, ponieważ w chwili obecnej żadna z liczących się na scenie politycznych partii nie jest partią eurosceptyczną. Można jednak wyróżnić dwa obozy – pro-federalny, w którym znajduje się PO, PSL oraz SLD oraz eurorealistyczny, nastawiony na większą rolę państw narodowych, który reprezentuje jedynie Prawo i Sprawiedliwość. Ten pierwszy oznacza oddanie jeszcze większej ilości kompetencji w ręce brukselskich urzędników oraz dalsze ograniczanie zastosowania zasady pomocniczości – która jest jedną z najważniejszych zasad ustrojowych całej UE. Ten drugi zaś postuluje utrzymanie części decyzji na szczeblu rządów krajowych, a więc bliżej obywateli, zwłaszcza w takich dziedzinach, jak kontrola nad własnym budżetem, reformy gospodarcze, kwestie podatkowe, polityka zagraniczna, prawo karne czy też sprawy światopoglądowe.
Czym pragnie Pan zająć się w Parlamencie Europejskim?
Jeśli mieszkańcy Podkarpacia ponownie obdarzą mnie swoim zaufaniem, chciałbym kontynuować prace na rzecz strategii makroregionalnej dla Karpat, a więc programu ukierunkowanego na uruchomienie specjalnych funduszy dla regionu Karpat, do którego przecież Podkarpacie należy, jak również ponowić starania o budowę szlaku Via Carpathia. Chciałbym także dalej rozwijać system staży dla podkarpackiej młodzieży oraz podejmować kolejne działania na rzecz promocji Podkarpacia w Brukseli.
W jaki sposób zamierza Pan przekonać wyborców, że Parlament Europejski ma wpływ na ich codzienne życie?
Dalej robiąc to, co robię, a więc skutecznie łącząc pracę w PE z działalnością w moim regionie i w kraju. Podam jeden przykład z ostatnich dni – dzięki moim staraniom, podejmowanym wspólnie z nowymi władzami województwa podkarpackiego, udało się odblokować 841 milionów złotych w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Podkarpackiego. Od blisko roku wielokrotnie interweniowałem w tej sprawie w Komisji Europejskiej i to przyniosło sukces. Unijne fundusze nie wrócą do Brukseli, ale zostaną na Podkarpaciu, gdzie wierzę, że zostaną dobrze spożytkowane.